piątek, 28 marca 2014

Rozdział VII

https://www.youtube.com/watch?v=7Jc49n23TUg
Polecam.

________
Jeszcze tylko trzy godziny.
Dwie.
Jedna.
Tudududum! Dzwonek oznaczający koniec wysłuchiwania o potomkach homo sapiens nadszedł co najmniej z prędkością światła... prawie.
- Iero! Znowu nie zmieniłeś obuwia - jakże przyjemny dla ucha głos naszego starego, poczciwego dyrektora Watersa był jak kubeł zimnej wody wylany prosto na moje, znów prawie... idealnie ułożone włosy.
- No proszę pana, zmieniłem, przysięgam - oznajmiłem, kładąc dłonie na biodrach i tupiąc znacząco stopą.
- Zostajesz jutro po szkole i nie próbuj się wykręcać. Zdecydowanie potrzeba ci dyscypliny.
- No to przypał - usłyszałem tuż za uchem, praktycznie czując czyjś oddech na karku.
- Gerard, możesz przestać pojawiać się znikąd? - podskoczyłem w miejscu, zauważając kto jest moim oprawcą.
- Nie. Frankie, chcesz iść ze mną dzisiaj na imprezę kolegi? Tak? Fantastycznie.
- A co to za kolega?
- Taki jeden.
- To raczej zły pomysł, zawsze jak unikasz odpowiedzi, źle się to dla mnie kończy. Dlaczego nie pójdziesz ze swoim nowym chłopakiem?
- Będę po ciebie o ósmej. Ubierz się ładnie! - krzyknął, odchodząc i posyłając mi buziaka w powietrzu.
~~
Podśpiewując pod nosem przekroczyłem próg łazienki, kierując się w stronę prysznica. W miarę szybko się umyłem i podszedłem do lustra, przyglądając się przystojniakowi z odbicia. Wieczność zajęło mi ułożenie włosów, nie mówiąc o dobraniu odpowiedniej garderoby. Gdy spojrzałem na zegarek zbliżała się 20.00, więc nie miałem zbyt dużo czasu do dyspozycji. Zszedłem na dół, do kuchni, złapałem kawę leżącą na blacie i nie zważając do kogo należy upiłem ponad połowę. Właśnie miałem podpalać papierosa, kiedy zadzwonił dzwonek do drzwi. Otworzyłem je i z oszołomienia upuściłem fajkę na ziemię, kiedy tylko dostrzegłem jak obcisłe były jego spodnie i jak, o zgrozo, zarysowana klatka piersiowa wyraźnie odznaczała się pod materiałem czarnej, wyprasowanej koszuli.
- Zamknij buzię, Iero - zażartował melodyjnym głosem Gerard, chichocząc cicho.
- Bardzo zabawne, zamyśliłem się.
- Mhm - odpowiedział, uśmiechając się jeszcze szerzej - chodź, bo się spóźnimy.
- Mamo! Wychodzę, nie czekaj na mnie! - krzyknąłem, zamykając za sobą drzwi.
Wsiedliśmy do auta i Gerard uruchomił silnik od razu zwiększając prędkość. Włączył radio w momencie, gdy leciała jedna z piosenek Coldplay'a.
- Możesz mi w końcu powiedzieć czemu nie idziesz z tym, jak mu tam? - zapytałem przerywając nieco niezręczną ciszę.
- Bo jest jednym z organizatorów, więc tak czy inaczej tam będzie. W końcu go poznasz - odpowiedział z nieskrywaną ekscytacją, jakby już co najmniej rok po ślubie byli.
- Co?! - znam go aż za dobrze, spokojnie.
____________
- No i wtedy ten widelec o mało mnie nie zabił, śpiewając "jedzie widelec, jedzie widelec" - właśnie zmyśliłem tę historię, ale robiłem się nudnawo i stwierdziłem, że będzie śmiesznie, a wierzcie mi lub nie, po pięciu piwach ciężko być kreatywnym.
Ciekawe gdzie się podział Way, oczywiście od razu po przekroczeniu progu go zgubiłem w tym tłumie. Kto normalny może lubić takie schadzki? Nic poza spoconymi grubasami, bujającymi się w rytm kawałków, przy czym każdy z nich brzmi dokładnie tak samo. No ale korzystając z okazji pod pretekstem rozluźnienia wypiłem trochę. Oby Gee był trzeźwy, bo jak ja wrócę do domu?
- "Co za skurczybyk, gdzie on tak pojeżdża?", czy jakoś tak. W każdym razie, nadal żyję, a widelec wyrzuciłem przez okno - odpowiedziały mi dosyć głośne ataki śmiechu, czyli jednak potrafię być zabawny. Albo ci ludzie są zbyt pijani i nie wiedzą dlaczego tak ryczą.
GERARD'S POV
- Ekhem - mruknąłem starając się przerwać Blackowi i jakiemuś typowi jakże romantyczną chwilę, kiedy to miażdżyli sobie usta, przyciskając jeden drugiego do ściany.
- Gerard? - spytał Jake z nieprzytomnym wyrazem twarzy - posłuchaj...
Szybkim krokiem zawróciłem, po drodze łapiąc Franka za rękę i ciągnąc go za sobą. Wyglądał, jakby zaraz miał zemdleć.
- Frankie, żyjesz?
- Gerard? To Ty? - wymamrotał, posyłając mi nieobecne spojrzenie, chryste, ile on wypił?
- Idziemy do domu - wyszeptałem, podnosząc go w celu zaniesienia do samochodu, był zadziwiająco lekki.
- Ale Gee, wiesz co? Powiem ci tajemnicę, dobra? - zapytał z niewinnym wyrazem twarzy.
- No mów.
- Ale nikomu nie powiesz?
- Obiecuję.
- Zawsze chciałem być baletnicą. Gee, kocham cię i chciałbym, żebyś się ze mną ożenił. Zgadzasz się, księżniczko?
- Jasne, Frankie, dla ciebie wszystko - ni stąd, ni z owąd chłopak musnął moje wargi swoimi.
Spojrzał na mnie nieobecnym wzrokiem i opadł na tylne siedzenie, po chwili zasypiając.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz