piątek, 28 marca 2014

Rozdział VII

https://www.youtube.com/watch?v=7Jc49n23TUg
Polecam.

________
Jeszcze tylko trzy godziny.
Dwie.
Jedna.
Tudududum! Dzwonek oznaczający koniec wysłuchiwania o potomkach homo sapiens nadszedł co najmniej z prędkością światła... prawie.
- Iero! Znowu nie zmieniłeś obuwia - jakże przyjemny dla ucha głos naszego starego, poczciwego dyrektora Watersa był jak kubeł zimnej wody wylany prosto na moje, znów prawie... idealnie ułożone włosy.
- No proszę pana, zmieniłem, przysięgam - oznajmiłem, kładąc dłonie na biodrach i tupiąc znacząco stopą.
- Zostajesz jutro po szkole i nie próbuj się wykręcać. Zdecydowanie potrzeba ci dyscypliny.
- No to przypał - usłyszałem tuż za uchem, praktycznie czując czyjś oddech na karku.
- Gerard, możesz przestać pojawiać się znikąd? - podskoczyłem w miejscu, zauważając kto jest moim oprawcą.
- Nie. Frankie, chcesz iść ze mną dzisiaj na imprezę kolegi? Tak? Fantastycznie.
- A co to za kolega?
- Taki jeden.
- To raczej zły pomysł, zawsze jak unikasz odpowiedzi, źle się to dla mnie kończy. Dlaczego nie pójdziesz ze swoim nowym chłopakiem?
- Będę po ciebie o ósmej. Ubierz się ładnie! - krzyknął, odchodząc i posyłając mi buziaka w powietrzu.
~~
Podśpiewując pod nosem przekroczyłem próg łazienki, kierując się w stronę prysznica. W miarę szybko się umyłem i podszedłem do lustra, przyglądając się przystojniakowi z odbicia. Wieczność zajęło mi ułożenie włosów, nie mówiąc o dobraniu odpowiedniej garderoby. Gdy spojrzałem na zegarek zbliżała się 20.00, więc nie miałem zbyt dużo czasu do dyspozycji. Zszedłem na dół, do kuchni, złapałem kawę leżącą na blacie i nie zważając do kogo należy upiłem ponad połowę. Właśnie miałem podpalać papierosa, kiedy zadzwonił dzwonek do drzwi. Otworzyłem je i z oszołomienia upuściłem fajkę na ziemię, kiedy tylko dostrzegłem jak obcisłe były jego spodnie i jak, o zgrozo, zarysowana klatka piersiowa wyraźnie odznaczała się pod materiałem czarnej, wyprasowanej koszuli.
- Zamknij buzię, Iero - zażartował melodyjnym głosem Gerard, chichocząc cicho.
- Bardzo zabawne, zamyśliłem się.
- Mhm - odpowiedział, uśmiechając się jeszcze szerzej - chodź, bo się spóźnimy.
- Mamo! Wychodzę, nie czekaj na mnie! - krzyknąłem, zamykając za sobą drzwi.
Wsiedliśmy do auta i Gerard uruchomił silnik od razu zwiększając prędkość. Włączył radio w momencie, gdy leciała jedna z piosenek Coldplay'a.
- Możesz mi w końcu powiedzieć czemu nie idziesz z tym, jak mu tam? - zapytałem przerywając nieco niezręczną ciszę.
- Bo jest jednym z organizatorów, więc tak czy inaczej tam będzie. W końcu go poznasz - odpowiedział z nieskrywaną ekscytacją, jakby już co najmniej rok po ślubie byli.
- Co?! - znam go aż za dobrze, spokojnie.
____________
- No i wtedy ten widelec o mało mnie nie zabił, śpiewając "jedzie widelec, jedzie widelec" - właśnie zmyśliłem tę historię, ale robiłem się nudnawo i stwierdziłem, że będzie śmiesznie, a wierzcie mi lub nie, po pięciu piwach ciężko być kreatywnym.
Ciekawe gdzie się podział Way, oczywiście od razu po przekroczeniu progu go zgubiłem w tym tłumie. Kto normalny może lubić takie schadzki? Nic poza spoconymi grubasami, bujającymi się w rytm kawałków, przy czym każdy z nich brzmi dokładnie tak samo. No ale korzystając z okazji pod pretekstem rozluźnienia wypiłem trochę. Oby Gee był trzeźwy, bo jak ja wrócę do domu?
- "Co za skurczybyk, gdzie on tak pojeżdża?", czy jakoś tak. W każdym razie, nadal żyję, a widelec wyrzuciłem przez okno - odpowiedziały mi dosyć głośne ataki śmiechu, czyli jednak potrafię być zabawny. Albo ci ludzie są zbyt pijani i nie wiedzą dlaczego tak ryczą.
GERARD'S POV
- Ekhem - mruknąłem starając się przerwać Blackowi i jakiemuś typowi jakże romantyczną chwilę, kiedy to miażdżyli sobie usta, przyciskając jeden drugiego do ściany.
- Gerard? - spytał Jake z nieprzytomnym wyrazem twarzy - posłuchaj...
Szybkim krokiem zawróciłem, po drodze łapiąc Franka za rękę i ciągnąc go za sobą. Wyglądał, jakby zaraz miał zemdleć.
- Frankie, żyjesz?
- Gerard? To Ty? - wymamrotał, posyłając mi nieobecne spojrzenie, chryste, ile on wypił?
- Idziemy do domu - wyszeptałem, podnosząc go w celu zaniesienia do samochodu, był zadziwiająco lekki.
- Ale Gee, wiesz co? Powiem ci tajemnicę, dobra? - zapytał z niewinnym wyrazem twarzy.
- No mów.
- Ale nikomu nie powiesz?
- Obiecuję.
- Zawsze chciałem być baletnicą. Gee, kocham cię i chciałbym, żebyś się ze mną ożenił. Zgadzasz się, księżniczko?
- Jasne, Frankie, dla ciebie wszystko - ni stąd, ni z owąd chłopak musnął moje wargi swoimi.
Spojrzał na mnie nieobecnym wzrokiem i opadł na tylne siedzenie, po chwili zasypiając.

środa, 8 stycznia 2014

Rozdział VI

Dzień dobry wieczór, podziękowanko dla House of Wolves i Zu za pomoc, kocham was bardzo.
~~~

Subtelny, kojący głos Rihanny wprawiał mój umysł w błogi stan, kiedy to lekkim krokiem przemierzałem odcinek drogi, prowadzący ze szkoły do domu.
Ohhh, the reason I hold on
Ohhh, 'cause I need this hole gone
Funny you're the broken one but ...
- Co do...?! - zawołałem, gwałtownie odwracając się, gdy poczułem coś ciężko upadające i niemal powalające mnie na ziemię.
- Tęskniłeś? - zapytał spokojnym, opanowanym tonem Gerard.
- Gdzieś Ty się włóczył?
- Czyli tak?
- Pieprz się, popsułeś mi humor.
- Tęskniłeś!
- Pieprz się! - odszedłem zostawiając chłopaka na moment w tyle, gdy ten postanowił jeszcze trochę mnie podręczyć, truchtem dorównując mi kroku.
- Frankie, wiesz co?
- Nie, ale mogę się założyć o 3 stówy, że zaraz mi powiesz.
- Tak. Więc... poznałem kogoś! - wyrzucił z siebie, z nieskrywanym entuzjazmem.
- A co z fanclubem Franka Iero?
- Możesz przestać? Mówię poważnie. Frank, jejku, on jest taki śliczny i zabawny, i  inteligentny, i super, jezu! - krzyczał, praktycznie podskakując ze szczęścia.
- Nie posikaj się. Na pewno nie jest śliczniejszy, niż ja.
- Jest wysoki i ma długie, blond włosy! Boże, Frank! I taki uroczy uśmiech i oczy! I ma na imię Jake, ładnie, nie? - czy mi się wydaje, czy ten opis jest mi nad wyraz znajomy?
- Pewnie kogoś ma, jak taki piękny - odpowiedziałem, nieco obrażony.
~~~
Wybiegłem z domu, zaraz po wrzuceniu torby i innych niepotrzebnych rzeczy do pokoju. Musiałem sobie poważnie porozmawiać z Blackiem, jeszcze mi się będzie do mojego Gerarda przystawiał. Szybki jest, tego mu nie można odmówić. Stanąłem przed drzwiami do pokoju Jake'a, nie wiedząc czy w takiej sytuacji powinienem pukać. Z buta wjeżdżam, raz się żyje.
- Frank?! Frank, co ty tu robisz? - zapytał lekko zdziwiony chłopak, podnosząc się z łóżka i zmierzając w moim kierunku.
- Tak się chcesz bawić? Za cudzych chłopaków się bierzesz? Aż tak nisko upadłeś? Co teraz, moją matkę przelecisz?! - po przekroczeniu progu wyrzucałem z siebie kolejne słowa, nie zastanawiając się dłużej na ich sensem.
- O co ci chodzi? Jakich chłopaków, jaką matkę?
- Co? Może nie chcesz zaciągnąć Gerarda do łóżka, żeby mi zrobić na złość?
- Jakiego...? Co? To ty go znasz? - dopytywał się z malującym się na twarzy zdziwieniem - czekaj, czy ty? To z nim wtedy pisałeś?
Szybkim krokiem wycofałem się z zamiarem powrotu do mieszkania, schowania się pod łóżkiem i udawania, że nie istnieje. Może w końcu o mnie zapomną i będę mógł się tam osiedlić na stałe. To w sumie nie taki najgorszy pomysł.
- Mamo! - zawołałem zaraz po wejściu do domu - Co zrobić, jeśli mój przyszły chłopak "zupełnie przypadkiem" podoba się mojemu byłemu chłopakowi, z wzajemnością?
- Chcesz odpowiedzialnej rady od matki, czy po prostu pytasz co ja bym zrobiła na twoim miejscu? - zapytała, lekko unosząc brwi.
- Raczej w tym momencie odpowiedzialne rozwiązanie nie zadziała, druga opcja, proszę - odpowiedziałem po chwili zastanowienia.
- Spraw, żeby ten przyszły chłopak znienawidził byłego i po sprawie - podrapała się po czole, po czym dodała - ewentualnie możesz zastrzelić byłego, ale to nieco bardziej ryzykowne.
- Mogłem wybrać matczyną radę - odrzekłem nie dowierzając własnym uszom.
Chociaż z drugiej strony, miałem jakiś inny plan? Chociażby mierny? Musiałem się łapać ostatniej deski ratunku i, o zgrozo posłuchać rodziecielki.

wtorek, 31 grudnia 2013

Rozdział V

Jeśli są błędy, to najmocniej przepraszam.
~~~

- Frankie, nie oczekuj ode mnie współczucia. Zdradziłeś go, nie mówiąc o tym, że przy okazji mnie okłamałeś. Zadzwoń, jak będziesz wiedział, czego chcesz.
I odjechał, zostawiając mnie samego z moją niepewnością i wyrzutami sumienia. Przez to wszystko nawet nie miałem czasu zastanowić się co ja właściwie robię. Mając chłopaka poszedłem do łóżka z innym, potem oczekując, że zostanie moim wsparciem do czego kompletnie nie miałem prawa. Zerwę z Jakiem, przecież to co zrobił, a raczej to, co zamierzał zrobić nie mieści mi się w głowie. Chciał mnie uderzyć. Za nic. Przez swoją hipokryzję i dziwne obsesje. I nawet jego smutne oczy mnie nie przekonają, niech biegnie do Jess'a, mi to wisi i powiewa.
Wyjąłem telefon z kieszeni, patrząc na wyświetlacz. Milion nieodebranych połączeń i jeszcze więcej monotematycznych smsów o treści 'Przepraszam, kocham cię'. O, znów dzwoni.
- Czego chcesz? - zapytałem, prawie warcząc.
- Frank? Odebrałeś?
- Nie, kurwa, wydaje ci się.
- Frankie, skarbie, przepraszam. Wiesz, że kocham cię najbardziej na świecie i nigdy bym cię  nie skrzywdził. Po prostu się o ciebie boję, o nas.
- Moja kolej. Nie mam zamiaru tracić więcej czasu, zabrałeś mi go wystarczająco dużo. Ciągle snujesz swoje teorie spiskowe, jednocześnie sprawiając mi ból na każdym kroku. Dzisiejszy dzień po prostu utwierdził mnie w przekonaniu, że jesteś pieprzonym psychopatą. Wracaj do swojego ćpuna, jesteście siebie warci. Do widzenia - zakończyłem, rozłączając się i chowając telefon z powrotem. 
Uświadamiając sobie, że nadal stoję na chodniku, wbiegłem do domu, czując łzy powoli spływające mi po policzkach. Ignorując wołania matki, wbiegłem po schodach, potykając się o własne nogi. Zatrzasnąłem za sobą drzwi i ciężko opadłem na łóżko, przykrywając głowę poduszką. Jeszcze sobie kurwa złamałem paznokcia, no ja pierdolę. 
GERARD'S POV
- Mamo! Wychodzę! - nie czekając na odpowiedź, przekroczyłem prób, trzaskają c drzwiami. 
Moim celem była osiedlowa knajpa. Krótko mówiąc musiałem się upić i chociaż na chwilę przestać myśleć o Franku. Po pierwsze, wbrew pozorom nie byłem gejem, po drugie powinienem go nienawidzić. Oszukiwał, bawił się mną, zrobił sobie ze mnie pocieszenie, to chyba wystarczające powody. 
Powoli wszedłem, rozglądając się po nieco obskurnym i zaniedbanym wnętrzu baru. Mimo, że był umiejscowiony zaledwie kilka kroków od mojego domu, tak naprawdę nigdy tu nie byłem. Jak piłem, to z kolegami, a oni raczej gustowali w innego rodzaju placówkach. Swobodnie podszedłem do stolika, usiadłem na jednym z krzeseł i czekałem na kogoś, kto mnie obsłuży. 
- Dzień dobry - usłyszałem nad sobą głęboki, niski głos.
- Znamy się? - zapytałem, unosząc głowę znad telefonu. 
Przede mną stał wysoki, przystojny blondyn, na oko starszy o 2-3 lata i wpatrywał się we mnie dużymi, błękitnymi oczami.
- Nie, raczej nie. Mogę się dosiąść? - odpowiedział po chwili.
- Ta, jak chcesz - odpowiedziałem, wracając do przerwanej czynności - pisania smsa. 
- Nie w humorze? - zapytał, przechylając głowę.
- Aż tak widać?
- Nie, po prostu jestem dobrym obserwatorem.
- Tak? To w jakim nastroju jest tamten facet? - zapytałem wyzywająco, wskazując skinieniem niskiego mężczyznę koło czterdziestki z pulchną, zarumienioną twarzą i siwiejącymi, rzadkimi włosami.
- Jest napalony. To akurat było proste - odpowiedział szybko, uśmiechając się zadziornie. 
- A tamta laska?
- Czeka na przyjaciółkę, musi jej się zwierzyć z doznań pierwszego razu - po chwili do jej stolika podeszła młoda, niska brunetka. Usiadła obok, przytuliła ją i zaczęły ożywioną konwersację.
- A ja? Co wiesz o mnie? - spytałem, patrząc na niego z podziwem.
- Przyszedłeś tu, bo jesteś nieszczęśliwie zakochany i musisz utopić smutki w alkoholu.
- Dobry jesteś! 
- Lata praktyki - przyznał z nieukrywaną pewnością siebie. 
Po krótkim czasie żując gumę, podeszła do nas kelnerka z małym notesikiem w jednej ręce i kolorowym długopisem w drugiej. Wyglądała jakby szła na skazanie.
- Co podać? - spytała znudzonym głosem.
- Dwa piwa proszę - odpowiedział za mnie chłopak - i naleśniki! 
Dziewczyna odeszła, a ja spojrzałem na blondyna, nie ukrywając zdziwienia. 
- Naleśniki? Nieważne, jak ty w ogóle masz na imię? 
- Lubię naleśniki - odparł, przybierając obrażoną postawę - jestem Jake.
- Gerard - przedstawiłem się, podając nowemu znajomemu dłoń.
FRANK'S POV
Od rana próbowałem się dodzwonić do Gerarda, ale debil pewnie wyciszył telefon. 
Pierwszy sygnał.
Drugi sygnał
Trzeci sygnał.
Kiedy zrezygnowany miałem się rozłączyć, usłyszałem:
- Halo?
- Gee? Dlaczego nie odbierasz? Chciałem przepro...
- Nie mam teraz czasu, oddzwonię - przerwał mi chłopak, po czym usłyszałem charakterystyczny dźwięk przerywanego połączenia. 

czwartek, 26 grudnia 2013

Rozdział IV

Nie będę nawet komentować czasu, który minął od ostatniego rozdziału XD w każdym razie, postaram się teraz dodawać w miarę regularnie i często. Znowu trochę krótko, ale ciężko coś napisać po rocznej przerwie. 
~~~

Przemierzając nerwowo opustoszałe obrzeża miasta zaczynałem wątpić we własną orientację w terenie. Musiałem liczyć na siebie, wiedząc że przecież nie mogłem zadzwonić do Jake'a po tym, jak niż stąd ni z owąd niby uprzejmie wyprosił mnie z kawiarni, tłumacząc się koniecznością rozmowy w cztery oczy z Jess'em. Trzymając się resztek nadziei wyciągnąłem z kieszeni telefon sprawdzając, czy nie ma na liście kontaktów potencjonalnego bohatera. A, B, C, D, E, F, Gerard, H... Może... W końcu nadal do niego nie oddzwoniłem, to chyba odpowiednia pora. Z sercem na ramieniu nacisnąłem zieloną słuchawkę wsłuchując się w pierwsze sygnały. 
- Halooooo? - usłyszałem nieprzytomny głos Gerarda. 
- Gerard? Czy ty śpisz? - spytałem nie dowierzając. 
- Tak? Frankie, czemu dzwonisz do mnie w niedzielę rano? 
- Rano? Jest 14. - odpowiedziałem upewniając się i sprawdzając godzinę.  - Dobra, nieważne, Gerard? Mógłbym cię o coś prosić? Jestem na jakimś zadupiu, nie wiem jak stąd wrócić... - dodałem najbardziej uroczym głosem na jaki było mnie stać. 
Po przeczytaniu z tabliczki adresu i przekazaniu go chłopakowi byłem zmuszony czekać na niego jakieś 10 minut. Po tym czasie, tuż przed moim nosem, z piskiem opon zaparkowało czarne Porsche, nie znam się, ale wyglądało ładnie i raczej drogo. 
- Dzień dobry, księżniczko - przywitał się Gerard przybierając niesamowicie rozbrajający wyraz twarzy i pokazując swoje nieskazitelnie białe ząbki.
 - Czemu to ja jestem księżniczką? - zapytałem udając obrażonego i krzyżując ręce na piersiach. 
- Bo to ja cię właśnie ratuję - spostrzegł trafnie uchylając mi drzwi swojej karocy. 
Przez jakiś czas jechaliśmy w ciszy, co było mi dosyć na rękę, mogłem spokojnie przyjrzeć się Way'owi, nie to co wtedy, pod sporym wpływem alkoholu, w nocy, na jakiejś imprezie. Z czystym sumieniem stwierdziłem, że jest idealny. Oczywiście biorąc pod uwagę tylko zewnętrzną prezencję, był w stu procentach dopracowany. Czarne włosy do ramion, szmaragdowe oczy, wąskie usta i widoczne spod drużynowej kurtki mięśnie tworzyły perfekcyjną całość. Nie dziwiłem się tym wszystkim cheerliderkom, przystojny skurwiel. 
- Królewiczu, gdzie ty jedziesz, przepraszam? - zauważyłem, że powoli oddalaliśmy się od celu. - Minęliśmy mój dom 
- O, naprawdę? Nie sądzę, że to przypadek, po prostu teraz musisz iść ze mną na kawę - cwaniak od siedmiu boleści się znalazł. Z drugiej strony, skoro Jake może, to czemu ja nie? 
- Nie lubię kawy, ale możesz mi soczek kupić - odpowiedziałem, szczerząc zęby w uśmiechu od ucha, do ucha. 
*** 
Starając się zachowywać jak najciszej przemierzałem hotelowy korytarz, próbując sobie przypomnieć, który to tak właściwie był pokój. Kiedy go już znalazłem, uchyliłem drzwi i trochę zbyt impulsywnie nimi trzasnąłem. Kurwa. 
- Gdzie byłeś? - usłyszałem od progu. 
– Nieważne 
- Czy ty sobie do chuja pana żarty robisz?! - Jake w mgnieniu oka znalazł się przy mnie ze spojrzeniem wyrażającym chęć mordu. 
- Możesz się na mnie nie wydzierać? Nie zrobiłem nic złego, nie jestem twoją własnością. Wyjebałeś mnie z tej kawiarni i jeszcze masz czelność pytać gdzie byłem. Black uniósł rękę, jakby zamierzał mnie uderzyć, jednak zatrzymał ją na chwilę powietrzu, jakby dopiero dotarło do niego, co się właśnie dzieje. 
- No uderz - powiedziałem, czując powoli wypływające z oczu łzy - Uderz, kurwa! - dodałem nieco mniej spokojnie, wybiegając z pokoju, nie wiedząc co ze sobą zrobić. 
Nie potrafiłem opanować targającej mną histerii. Wiedziałem, że przyjazd Jessy'ego nie wróży niczego dobrego. Historia się powtarza. Wyciągnąłem z kieszeni telefon, wchodząc w spis połączeń i wybierając odpowiedni numer. 
- Gerard?

wtorek, 12 lutego 2013

One-shot: Lifeless Love

 Taka tam zapchajdziura <3
 Z dedykacją dla Dorci, bo podobno Ci się podoba

Ostatnie minuty. Ostatnie dźwięki. Ostatnie błyski reflektorów. I ten moment, ten pocałunek. Skupiony na uderzaniu palcami o struny poczułem, jak ktoś szarpie mocno moją koszulkę, obracając mnie w swoją stronę i przyciska usta do moich. Trwało to może kilka sekund, jednak ja miałem wrażenie, jakby czas stanął w miejscu, jakby nie było nic dookoła.
Takie sytuacje powtarzały się notorycznie, aż w końcu zacząłem starać się dowiedzieć na czym stoję, pytałem Gerarda dlaczego to robi, dlaczego na każdym koncercie My Chemical Romance stara się wyprowadzić mnie z równowagi. Po jakimś czasie odkryłem, że Way czuje do mnie coś głębszego niż zwykłą, przyjacielską sympatię. Marzyłem o tym od chwili, gdy po raz pierwszy go ujrzałem, ale zdawałem sobie sprawę z tego, że nawet jeśli czerwonowłosy faktycznie mnie kocha, to ten związek nie ma żadnej przyszłości. Mówiłem, że nie podobają mi się mężczyźni, co było oczywistym kłamstwem, choćby ze względu na to, że nigdy nawet nie miałem dziewczyny.
Gerard nie rozumiejąc mojego postępowania w końcu odpuścił, nie przyszło mu to łatwo. Przez pewien czas nawet nałogowo pił. Nie było mnie wtedy przy nim, nie umiałbym spojrzeć mu w oczy wiedząc że to, co przechodził było tylko i wyłącznie moją winą. Nie pomagałem mu, co chyba jeszcze bardziej go wykańczało. Kiedy był już u kresu wytrzymałości poznał ją, moją zmorę, osobę, której nienawidzę, a zarazem jestem jej dozgonnie wdzięczny. Gdyby nie ona, Way mógłby już wąchać kwiatki od spodu, a to jest ostatnią rzeczą, jakiej teraz bym chciał. Wszystko byłoby w jak najlepszym porządku, Lindsey bohaterką i takie tam, gdyby nie to, że krótki czas potem wzięli ślub. Udawałem, że się cieszę, tańczyłem z panną młodą na weselu i na pozór zachowywałem się, jak dobry przyjaciel. Następnego tygodnia nie było ze mną kontaktu, nie odbierałem telefonu, nie otwierałem drzwi, nie sprawdzałem poczty elektronicznej, a to wszystko dlatego, że calutkie siedem dni, z przerwami na wychodzenie do toalety, czy robienie sobie jedzenia leżałem w łóżku zalewając się łzami. Nie wytrzymałem. To, co zbierało się we mnie przez cały ten rok ulotniło się właśnie w dniu ślubu Gerarda Way'a i Lindsey Ballato. Z pozoru tak szczęśliwy dzień okazał się być najgorszym w moim życiu.
Później jak gdyby nigdy nic, wróciłem do względnie normalnego życia, wychodziłem z domu, spotykałem się z przyjaciółmi. Mimo iż wciąż pytali co się ze mną działo w ostatnim czasie, starałem się unikać tego tematu.
Nie mogłem codziennie patrzeć na szczęście państwa Way. Podjąłem decyzję, być może najgorszą z możliwych, ale to już postanowione, nie wycofam się. Napisałem wiadomość do Gerarda:
Drogi Gerardzie.
Wiem, że w obecnej sytuacji nic, a nic mnie nie usprawiedliwia, ale chciałem żebyś znał prawdę, w  sprawach, w których nie byłem z Tobą do końca szczery.
Zanim napiszę o co tak naprawdę chodzi, chcę żebyś zerknął na moje prośby poniżej, jeśli to nie zbyt wiele. Zamierzam ze sobą skończyć i, jak to czytasz, to pewnie będę już martwy. Otóż chcę, żebyś po skończeniu tych moich żałosnych wypocin w żadnym wypadku nie obwiniał się za to, co chcę zrobić, to pierwsza i najważniejsza zasada, musisz obiecać, że nie będziesz, obiecujesz? Mam nadzieję. W każdym bądź razie, cofnijmy się do tego pamiętnego dnia naszego poznania. To była jakaś idiotyczna impreza, pamiętasz? Spiliśmy się i jednej nocy zdążyliśmy opowiedzieć sobie 3/4 dotychczasowego życia, nieważne że nie wszystko z tego zapamiętaliśmy i tak był to najlepszy dzień w moim życiu. Do czego zmierzam, zmierzam to tego, że od tamtego wieczoru kocham Cię ponad własne życie, co właśnie udowadniam. Tak, dobrze widzisz, kłamałem kiedy mówiłem, że mnie nie interesujesz i nie zależy mi na Tobie bardziej niż na zwykłym kumplu. Wiem, byłem kretynem, nadal nim jestem, na co w wskazuje sam fakt konieczności napisania tego listu. Dalej, druga sprawa, czyli to, czemu zamierzam się zabić. Ja po prostu wiem, że jesteś szczęśliwy z Lindsey i z jednej strony nie chcę tego psuć, bo naprawdę zależy mi na Twoim dobru, a z drugiej, nawet jeśli powiedziałbym Ci to wszystko, co tu piszę twarzą w twarz, wątpię byś dla mnie zostawił żonę, którą kochasz, a nie jestem tak silny, jak Ty i nie zniosę odrzucenia. To nie jedyny powód, ale taki najważniejszy, bo moje życie zawsze będzie wybrakowane, jeśli Ciebie w nim nie będzie, jak wiesz o co mi chodzi. Mam nadzieję, że to wszystko, co chciałem Ci powiedzieć, bo to byłoby straszne, umrzeć zanim tak ważne sprawy nie zostały do końca wyjaśnione.
                                                                                                                             Żegnaj
xoxo Twój na zawsze Frank
P.S. Wiedz, że czas spędzony w Twoim towarzystwie był cudowny i wiedz, że nigdy nie wybaczę sobie, ze wtedy Cię odrzuciłem.
P.S.2 Powiedz Mikey'owi, Ray'owi i Bob'owi, że byli najlepszymi przyjaciółmi, jakich mogłem sobie wymarzyć.
Połknąłem trzymane w dłoni tabletki i wypiłem kilka łyków jakiegoś alkoholu leżącego pod ręką. Moje powieki stawały się ciężkie, a obraz przed oczami rozmazywał, jakbym kręcił się na jakiejś tragicznej karuzeli. Ostatnim, co usłyszałem zanim na dobre usnąłem był czyjś rozpaczliwy krzyk, Nigdy nie dowiem się czyj.

wtorek, 1 stycznia 2013

Rozdział III


- Cześć.- odpowiedziałem z nieukrywaną niechęcią w głosie.
- Jak tam, Frank? Jesteś tu sam?
- Dobrze. Nie.- nie miałem ochoty ciągnąć tej rozmowy, która mogłaby się nie najlepiej skończyć.
- Coś ty taki nie w sosie?
- Akurat mam świetny humor.
- Aha... A nie wiesz może co z...- nie skończył, bo za mną stanął Jake we własnej osobie.
- Jess, cześć, co tu robisz?- odezwał się Black obejmując mnie od tyłu ramionami w pasie.
- Wpadłem do znajomych na jakiś czas. Jak leci?- zaraz koleś oberwie ode mnie krzesłem w swą śliczną twarzyczkę, mam go dość.
- Jake, idziemy? Chcę do domu.- wtrąciłem.
- Frankie, możesz dać nam chwilkę, zaraz do Ciebie przyjdę.- nie powiem, trochę mnie to zabolało. Poza tym martwiłem się o mojego chłopaka, w końcu to Jess wciągnął go w te całe dragi i dobrze, że byłem wtedy obok i pomogłem mu z tego wyjść, bo gdyby nie to, sprawy pewnie potoczyłyby się inaczej.
- Ale...pospiesz się.
Uśmiechnął się do mnie słabo i odszedł z Jessy'm gdzieś na bok, a gdy po chwili straciłem ich z oczu, usiadłem przy pierwszym, wolnym stoliku. Jakąś godzinę i dwa drinki później z tłumu wyłonił się zarumieniony Jake, z wielkim uśmiechem na twarzy.
- Coś ty taki szczęśliwy?- zapytałem nie kryjąc zaskoczenia.
- E tam szczęśliwy. Frank, chodźmy już.
Wychodząc z dyskoteki skierowaliśmy się w kierunku hotelu, w którym zameldowany był Black, miałem dzisiaj u niego nocować.
- Czego chciał? O czym rozmawialiście?- musiałem to wiedzieć, bo zaczynałem się już ostro denerwować.
- Kto?
Gdyby wzrok mógł zabijać, chłopak padłby teraz przede mną trupem.
- Aaa, Jess. Wiesz, rozmawialiśmy o głupotach, nieważne.- Frankie, spokojnie, nic się nie stało, to na pewno prawda.
- To, że tak mówisz świadczy o tym, że jest odwrotnie.
- Frank, czego ty się znowu czepiasz? Spotkałem starego znajomego, pogadaliśmy, a ty już się spinasz.
- Jakby to był ktoś inny, to bym się nie spinał.
- Daj spokój. Dobrze wiesz, że tamten rozdział mojego życia jest już dawno zamknięty, więc o co ci znów chodzi? Nie mów, że jesteś zazdrosny o kogoś takiego, jak Jess. Poza tym, wiesz jak ślicznie dzisiaj wyglądasz?- skubaniec, zawsze mnie tym rozklejał.
- Wiem. I nie jestem zazdrosny, tylko po prostu się martwię. Nie chcę, żebyś znowu zaczął ćpać, bo nasz kochany Jessy postanowił wpaść i popsuć mi humor.
- Nie zacznę, wiesz przecież, jaka wtedy była sytuacja. Teraz mam ciebie i tamto się nigdy więcej nie powtórzy.
- Mam nadzieję, bo nie mam zamiaru cię znowu po melinach o 3 w nocy szukać.
W odpowiedzi pocałował mnie czule, jakby chcąc zapewnić, że to się nie wydarzy.
- Przyznaj, że jesteś troszkę zazdrosny.- droczył się ze mną Jay.
- Nie, nigdy!- wykrzyknąłem i zacząłem uciekać najszybciej, jak potrafiłem w kierunku wysokiego budynku, który był naszym celem.
Do windy dobiegliśmy zdyszani, nie mogąc złapać tchu. Mimo to, dostałem jeszcze całusa. Nacisnąłem guzik z odpowiednią cyfrą, co zawsze sprawiało mi frajdę.
Gdy już zamknąłem za sobą drzwi pokoju, Jake mocno mnie do nich przycisnął i zachłannie wpił się w moje wargi. Oddałem pocałunek, wpuszczając go do ust. Nasze języki toczyły, jakże zaciętą walkę o dominację, w której poniosłem klęskę. Takie przegrywanie jednak lubiłem. Chłopak zsunął ze mnie koszulkę przez głowę i zjechał ustami z początku na szyję, następnie klatkę piersiową, później już kucając, na podbrzusze.
Nagle poczułem mocne wibracje w prawej kieszeni spodni i chciałem pochwycić ich źródło, jednak Jake był szybszy i wyciągnął komórkę spoglądając na jej ekran.
- Nieznany numer.- usłyszałem
- Odrzuć.- nie miałem teraz ochoty z nikim rozmawiać.
Cisza nie trwała jednak długo, gdyż po chwili znów usłyszałem charakterystyczny sygnał telefonu.
- No kurwa.- prawie krzyknąłem.
- Odbierz, bo wielbiciel nie odpuści.
Uśmiechnąłem się słabo i odszedłem na bok naciskając zieloną słuchawkę i przykładając aparat do ucha.
- Halo?- zapytałem słabym głosem, nie zdążyłem jeszcze ochłonąć po tym, co działo się przed sekundą.
- Frank?- usłyszałem znany mi głos.
- Gerard? Coś się stało? Skąd masz mój numer? Czemu dzwonisz o tej porze?- nie wierzyłem, że to może być on, ale z drugiej strony kto inny?
- No. Nie. Od sekretarki, nie trudno było ją przekonać z moim urokiem osobistym. Dzownię, bo się martwiłem, nie przyszedłeś w piątek i się nie odezwałeś, i myślałem, że ten, może stało Ci się coś, czy coś.
- Frank?! Co tak długo do cholery?!- usłyszałem z drugiej części hotelowego pokoju, który był i tak stosunkowo duży. Dopiero teraz udało mi się dokładniej przyjrzeć pomieszczeniu. Ściany koloru kawy z mlekiem były lekko zabrudzone, a na podłodze ciemne panele pokryte cienką warstwą kurzu. Meble nie były jakieś najnowsze, ale dało się przeżyć. Na całość światło rzucało kilka lampek ustawionych na szafkach koło łóżka, komodzie i zawieszonych nad drzwiami.
-Już idę przecież!- krzyknąłem, tak aby Jake mógł mnie usłyszeć.- Ej, Gerard słuchaj, muszę kończyć, zadzwoń potem, okej? Ale nic się nie stało, wszystko w porządku, przepraszam, że nie przyszedłem, nie mogłem, a nie miałem twojego numeru, żeby jakkolwiek dać ci znać. To cześć.- dodałem prawie szeptem i rozłączyłem się nie czekając na odpowiedź, wróciłem do mojego chłopaka chcąc dokończyć to, co zacząłem kilka chwil temu.
-Kto to był?- no jak miło.
-Nikt ważny, olej.- nie miałem ochoty tłumaczyć się, czemu o 3 w nocy dzwoni do mnie 'kolega' ze szkoły.
-To, że tak mówisz świadczy o tym, że jest odwrotnie.- skubaniec będzie teraz po mnie powtarzać.
-Świadczy, że jesteś idiotą, a teraz jeśli pozwolisz pójdę spać.
-To nie miało sensu. Jak już kogoś dissujesz, to może najpierw to przemyśl, co kotek?
-Sam nie masz sensu.- dobry jestem.
-Powiem ci, że nie wiem, co na to odpowiedzieć, więc może faktycznie idź spać, bo seks linia w nocy szkodzi ci na mózg.
-Tobie szkodzi.
W odpowiedzi zrobił klasycznego face palma i odszedł w kierunku łazienki, pewnie po to, by wziąć prysznic. Oczywiście poczłapałem za nim. Nie udało mi się jednak wejść do środka, gdyż Jake stanął w przejściu, utrudniając mi przedostanie się.
-Możesz mnie przepuścić? Chcę iść z tobą.- oznajmiłem obrażonym głosem.
-Nie. Sam się będę mył, bo ty jesteś głupi.
-A ty jesteś gejem!- krzyknąłem odchodząc i chowając się pod kołdrą. Nie będę się do niego odzywał dobre dwie godziny, niech ma nauczkę!
Zaśmiał się kpiąco, uniósł brew i zamknął drzwi znikając za nimi.
Chwilę trwało zanim chłopak na powrót znalazł się obok mnie.
-Kurwa. Dzisiaj poniedziałek?! Która godzina?!- przypomniałem sobie, że weekend się kończy, a ja musiałem iść do szkoły.
-Spokojnie, jest niedziela.- uf
-A, to mogę spać, dobranoc.
Nagle ni z tego, ni z owego poczułem ciężar czyjegoś ciała na plecach, ciekawe czyjego, taa.
-Złaź ze mnie tłusty pedale.
-Nie. Kocham cię, wiesz?- no co ty nie powiesz.
-Wiem, bo jestem uroczy.
Wziąłem do ręki telefon, by mimo tego, że jest niedziela sprawdzić, która godzina. Boże. Trzy połączenia nieodebrane i 6 nieprzeczytanych wiadomości od jednego numeru. Od kogo? Od Gerarda oczywiście. Treść pierwszej wiadomości: >Mialem dzwonic to zaraz zadzwonie ;D<. Drugiej: >Nie odbierasz pewnie nie masz czasu.<. Trzeciej: >Dobra po prostu jak bedziesz mogl to sie odezwij ok?<. Czwartej: >Dobra nie chce mi sie czekac masz odebrac i juz<. Dwie następne podobne do poprzednich. Ups. Jake wyrwał mi komórkę, chcąc zobaczyć czym jestem aż tak pochłonięty. Przez chwilę siłowałem się z nim, nie chcąc by przeczytał sms'y od Way'a, lecz po chwili uznałem, że to i tak nie ma sensu.
-Kto to Żerard?- zapytał Black.
-Dżerard, czytać nie umiesz? Kolega ze szkoły.
-To czemu napisał ci sześć wiadomości i dzwonił cztery razy w ciągu ostatnich kilku godzin, szczególnie że na żadną z tych rzeczy nie dostał odpowiedzi?
-Bo tak. Lubi mnie i nie mógł się chłopak powstrzymać, nie wiń go.
-Myślisz, że lubię, jak mówisz takie rzeczy? Otóż nie, nie lubię.- powiedział i skrzyżował ręce na piersiach w geście obrażenia.
-Myślisz, że lubię, jak sobie wychodzisz z Jessem na godzinę, zostawiasz mnie i wracasz czerwony jak burak, ciesząc się, jak głupi do sera? Nie. Poza tym, nie mów, że jesteś zazdrosny.- zaśmiałem się cicho na myśl o ostatnim, wypowiedzianym zdaniu.
-Będziesz mi to jeszcze długo wypominać? Gadasz głupoty. Nie jestem zazdrosny, tak tylko mówiłem, umawiaj się z jakimi zboczeńcami tylko zachcesz.
-Jesteś chory na głowę, Jake. Naprawdę. Jak możesz być zazdrosny o Gerarda?
-Powtarzam ci, że nie jestem o nikogo zazdrosny, a tym bardziej o jakiegoś Gerarda ze zjebanym imieniem, a ty sobie nie pozwal...- przerwałem mu długim, głębokim pocałunkiem.
-Nienawidzę cię.- dodał, powstrzymując się od uśmiechu.- Zaraz będę musiał wyjść, jak chcesz to zostań, ale wątpię, by chciało ci się czekać, więc możesz po prostu iść do domu.- dopowiedział po chwili.
-Gdzie idziesz? Nie mogę iść z tobą?
-Frankie, muszę coś załatwić, raczej będziesz się ze mną nudził.- ehe, ta, jasne.
-Spotykasz się z Jessem, prawda?- i tak byłem pewien, że tak.
-Nie będę cię oszukiwać i powiem ci, że tak, ale muszę, to naprawdę nic dla mnie nie znaczy.
-To czemu w takim razie nie mogę iść z tobą?- chciałem go pilnować i za wszelką cenę wybrać się tam z nim.
-Wiem, że nie lubisz Jessa, on ciebie też nie, więc nie widziałem sensu, by ci to w ogóle proponować, nie chcę być świadkiem morderstwa.
-Idę z tobą, zaczekaj, tylko się ubiorę.
-Ale Frankie...- nie zdążył dokończyć, gdyż zniknąłem już za drzwiami łazienki w celu umycia się i ubrania, by doprowadzić się do porządku.
Założyłem wąskie, jasne rurki i różowy T-shirt w serek z jakimś nadrukiem. Włosy zaczesałem do tyłu, a rzęsy podkręciłem granatowym tuszem. Do kieszeni schowałem błyszczyk, który zawsze nosiłem przy sobie, towarzyszył mi w każdym momencie życia, odkąd go dostałem.
-Już jestem!- krzyknąłem wychodząc z toalety.
-To chodź.- odpowiedział Black, raczej mało entuzjastycznie i ruszył przodem w kierunku wyjścia z pokoju. Podreptałem więc za nim.
Byłem w stanie zrozumieć, że Jake spotkał się z Jessem, w końcu kiedyś się przyjaźnili, a nawet byli razem, ale żeby na powitanie przytulać się i całować w policzek? Jak dwa pedały jakieś. Miałem ochotę uciec, ale nie mogłem zostawić chłopaka samego z psychopatą czyhającym tylko na jego cnotę.
Przyjechaliśmy taksówką na ulicę, o której nigdy nie słyszałem. Staliśmy z Blackiem pod jakąś kawiarnią kilka minut, aż w końcu dołączył do nas ów psychopata, dokładniej Jess. Weszliśmy do lokalu zajmując jeden ze stolików w kącie sali. Cała nasza trójka zamówiła po kawie i jakimś ciastku. Z początku Jess wydawał się być lekko zdziwiony moją obecnością na spotkaniu, potem jednak zaczął mnie ignorować i rozmawiać z Jakiem w dość naturalny sposób. Przez dłuższy czas tematy konwersacji były mało interesujące, więc słuchałem raczej piąte przez dziesiąte, dopóki do moich uszu nie dotarło tych kilka słów, które zaciekawiły mnie na tyle, by zacząć wsłuchiwać się w wymianę zdań nieco uważniej.

czwartek, 6 grudnia 2012

Rozdział II


Więc ten, dziękuję za komentarze <3 ten jest krótki, ale następne prawdopodobnie będą dłuższe.
PS. Możecie podawać w komentarzach linki do blogów, to dodam je do polecanych, czy jak to tam ;D
PS.2. To chyba najgorszy rozdział, jaki do tej pory napisałam xd
_________________________________________________________________________________

- So? To to jusz zień? - zapytałem na wpół przytomny stojącej nade mną rodzicielki.
- Już 8. - odpowiedziała niewzruszona moim stanem.
- Kurwa.
- Frank! Wyrażaj się.
- Przepraszam no.
W pośpiechu zacząłem wyciągać z szafy pierwsze lepsze ubrania i po drodze do kuchi zakładać je na siebie, oczywiście po drodze wielokrotnie prawie się przewracając. Pewnym było, że nie zdążę na autobus, więc do szkoły dobiegłem nie mogąc złapać tchu.
Już pierwszego dnia nie trudno było dostrzec kto 'rządzi' w szkole, a kto jest stereotypowym popychadłem. Z początku się mnie nie czepiali, właściwie traktowali mnie, jak powietrze. Odpowiadało mi to, nie musiałem podwyższać sobie samooceny będąc miss popularności. Tak więc pierwszy semestr zleciał bez zbędnych afer. Oczywiście nie byłbym sobą, gdybym nie narobił sobie kłopotów. Na początku drugiego półrocza przespałem się z kapitanem szkolnej drużyny futbolowej. Osoba, którą znali wszyscy i jednocześnie wszyscy szanowali. Szczegółów nie będę opowiadać. Nie, nie byłem z tego dumny, mimo iż koleś był naprawdę przystojny, jednak hetero i nawet miał dziewczynę. Następnego dnia zdawał się mnie totalnie olewać. Nie mówił nawet głupiego 'cześć'. Szedłem właśnie do szatni, chcąc zabrać wszystkie swoje rzeczy, kiedy coś, a raczej ktoś wskoczył mi na plecy z taką siłą, że o mało się nie przewróciłem.
- No czeeeeeść.- czyli jednak nasz Pan Popularny mnie pamięta.
- Twój głos brzmi lepiej, jak dochodzisz.
Zaśmiał się, pocałował mnie krótko, wumamrotał coś o piątku wieczorem i odszedł. Stałem w tym samym miejscu przez dobre 10 minut, nie wiedząc co myśleć. Nie powiem, cała sytuacja była jednym słowem dziwna. Będąc już w domu sporo czasu analizowałem zachowanie Gerarda i rozmyślałem nad tym, czy czasem nie żartował. Rozważałem za i przeciw, iść czy nie iść. W końcu postanowiłem, że nie mam nic do stracenia i nawet jeśli to nie na poważnie, to jakoś wybrnę z sytuacji. Tydzień zleciał dosyć szybko, aż w końcu nadszedł piątek, a ja znowu miałem wątpliwości. W trakcie przygotowań ktoś zadzwonił do drzwi, zszedłem więc po schodach zastanawiając się, kto dobijał się do mojego mieszkania. Przez chwilę pomyślałem, że to może być Gerard, ale to przecież niemożliwe, nawet nie wiedział, gdzie mieszkam. Uchyliłem drzwi i zobaczyłem osobę, której spodziewałem się najmniej. Stałem jak wryty nie mogąc wykonać żadnego ruchu.
- Nie przywitasz się nawet?- przede mną stał Jake i jak gdyby nigdy nic uśmiechał się do mnie wyzywająco.
- Yyy...cześć...co ty tu...co ty tu robisz?- nie wiedziałem co powiedzieć, nawet nie wyobrażałem sobie wcześniej takiej sytuacji.
- Przyjechałem, nie mogłem bez ciebie wytrzymać.- mierzył mnie wzrokiem od góry do dołu nie ułatwiając mi tym wcale rozmowy.
- Wejdź. Chcesz coś do picia? Do jedzenia?- czy to się dzieje naprawdę, czy ktoś się ze mnie perfidnie naśmiewa?!
- Nie, dzięki, chodź tu, serio tęskniłem.
Wróciłem z kuchni i wszedłem do salonu, lekko się przy tym trzęsąc. W końcu miałem się spotkać z Gerardem, a tu nagle BAM! Przyjeżdża mój chłopak i rujnuje wszystkie plany.
- Idę przecież.
Wstał, podszedł do mnie i bez uprzedzenia brutalnie wpił się w moje wargi swoimi. Też za nim tęskniłem. W końcu to był Jake, mój Jake, a ja się przejmuję jakimś Gerardem, którego ledwo co znałem. Pewnie wplotłem rękę w jego jeszcze dłuższe niż ostatnim razem włosy, a on włożył mi swoją pod koszulkę błądząc nią po mojej klatce piersiowej. Na chwilę przerwałem pocałunek, by móc złapać oddech. Staliśmy tam tylko się przytulając dobrych kilkanaście minut. Przynajmniej tak mi się wydawało. W końcu usiedliśmy na kanapie z zamiarem opowiedzenia sobie tego, co działo się przez okres, który musieliśmy spędzić osobno.
- Działo się coś szczególnego odkąd wyjechałem?- zapytałem z nadzieją oddalenia chwili, w której będę musiał opowiadać o własnych wspomnieniach.
- Właściwie to nie, poza tym, że Chris i Jessica się zaręczyli.
- Nie gadaj! Szkoda, lubiłem ją.
- A co, on taki straszny?
- No wiesz, zaręczyć się w wieku 19 lat z ćpunem, to chyba nie jest najlepsza decyzja.
Pokiwał głową na znak, że się ze mną zgadza i spojrzał pytającym wzrokiem w moim kierunku. Zignorowałem to, zadając kolejne pytanie.
- A na długo przyjechałeś?- w końcu z tego wszystkiego nawet nie wiedziałem, czy zdążę się nim nacieszyć.
- Bo ja wiem... Myślę, że na jakiś tydzień, ale potem się zobaczy, w końcu w tym roku kończę szkołę i nie wiem co będę robił.- racja, przecież Jake zdawał niedługo maturę.
- A Ty w ogóle masz gdzie spać?
- Zameldowałem się w jakimś tam hotelu.
- Aha..bo wiesz, jakby co to możesz mieszkać tutaj przez ten czas.- nie wiem, jak mama zareaguje na tą informację, szczególnie że średnio przepada za Blackiem.
- Nie, dzięki, twoja mama mnie nie lubi, a Ty zawsze możesz siedzieć tam ze mną.- uśmiechnął się łobuzersko, wiedząc że i tak nie odmówię.
- Pedał.- wymamrotałem, dobrze wiedząc, co mu teraz chodzi po głowie.
Zaśmiał się głośno, powoli przysuwając się w moją stronę, w rezultacie siadając mi na kolanach i łapiąc mnie za krocze.
- Spóźniam się przez Ciebie na randkę.- powiedziałem między pocałunakami i jękami zadowolenia.
Jake wstał i ruszył przed siebie, w kierunku przedpokoju.
- To idź, nie przeszkadzam.- rzucił na odchodnym wiedząc, jak na to zareaguję.
- A żebyś wiedział, że pójdę i będziesz żałował, jak teraz wyjdziesz, geju.- i tak zaraz wróci.
- Hetero od siedmiu boleści się znalazł.
- To ty w końcu idziesz, czy nie, bo nie wiem czy mam się dalej szykować, czy to nie ma sensu?- zdjąłem różowy T-shirt z jakimś mało istotnym napisem, prowokując Black'a i wchodząc po schodach, skierowałem się do swojego pokoju. Usłyszałem kroki za sobą i uśmiechnąłem się do siebie, spodziewając się już wcześniej jaki obrót przybiorą sprawy. Poczułem ciepło chłopaka na plecach, gdyż przytulił mnie od tyłu składając mokre pocałunki na mojej szyji i barkach.
Zadzwoniłbym do Gerarda, bo zacząłem odczuwać lekkie wyrzuty sumienia, ale nawet gdybym chciał to zrobić, nie miałem numeru.
Obudziłem się rano obejmowany silnymi ramionami mojego chłopaka. Wstałem, nie chcąc go budzić. Wziąłem pierwsze z brzegu spodnie i koszulkę, następnie kierując się do toalety, by wziąć prysznic. Niedługo miała wrócić mama, a raczej nie chciałaby zastanać nas nago w moim łóżku, więc musiałem się trochę sprężać. Ubrany, pomalowany i uczesany wyszedłem z łazienki zmierzając ku mężczyźnie nadal słodko śpiącemu w ciepłej pościeli. Złożyłem delikatny pocałunek na jego ustach, a kiedy to nie podziałało, poszedłem do kuchni po kubek, nastęonie nalewając do niego zimnej wody z kranu. Wróciłem do sypialni, podszedłem do Black'a mocząc palce w wodzie i chlapiąc  nią chłopaka krzyczałem, że już dzień i ma wstać, a nie zalegać w moim łóżku do południa, jak miewał to w zwyczaju.
- Czego drzesz mordę, dziecko specjalnej troski?!- tak, też miło Cię widzieć, kochanie.
- Mama zaraz przyjdzie, a ty sobie tu leżysz i nic nie robisz z niczyjej obecności.- powiedziałem z lekkim wyrzutem.
- I dlatego musiałeś przyleźć i ochlapać mnie wodą, wyglądając przy tym jak debil i drąc się nie wiedzieć po co?
- Widzę, że dobry humor masz dzisiaj. Próbowałem budzić cię inaczej, ale na ciebie działa tylko to, nie moja wina i nie drzyj się, tylko rusz dupę i się ubierz.- zaczynał mnie trochę irytować.
- Chuj ci w dupę, nigdzie nie idę.
- Chyba tobie. A to siedź, pogadasz z moją matką przy herbatce, jest twoją wielbicielką.
- Chciałbyś. Wiem, bo jestem zajebisty.
- No w sumie to bym chciał. Czyżby?
- Tak, kochanie.
Kochałem nasze bezsensowne rozmowy, które tak naprawdę nie wnosiły nic do naszego życia, ale mieliśmy się przynajmniej z czego pośmiać. Tak właśnie najczęściej spędzaliśmy razem czas - gadając o nic nie znaczących głupotach, tylko po to by na chwilę oderwać się od rzeczywistości.
Jake wyszedł zaninm wróciła mama, jednak umówiliśmy się na wieczór, z zamiarem pójścia gdzieś, gdzie będzie alkohol. W końcu była sobota. Ubrałem lateksowe legginsy i długą bialą koszulę. Paznokcie pomalowałem na bardzo jasny odcień niebieskiego. Muszę przyznać, że wyglądałem nieźle.
Mieliśmy wybrać się do dosyć popularnej dysoteki, czemu z początku się sprzeciwiałem nie chcąc spotkać 'kolegów' ze szkoły. W końcu jednak Jake postawił na swoim i właśnie przekraczaliśmy próg klubu, kiedy uderzył mnie dźwięk głośnej muzyki i gorąco pochodzące z rozpalonych ciał poruszających się w rytm otaczających nas dźwięków na parkiecie. Na start wypiliśmy po drinku, może dwóch, ewentualnie pięciu. Chwilę tańczyliśmy, ale Black oznajmił, że musi iść do łazienki. Na powrót usiadłem przy barze, wypatrując co chwilę mojego chłopaka.
- Hej.- usłyszałem za sobą zachrypnięty głos osoby, o której od dłuższego czasu nie  chciałem myśleć.