Nie będę nawet komentować czasu, który minął od ostatniego rozdziału XD w każdym razie, postaram się teraz dodawać w miarę regularnie i często. Znowu trochę krótko, ale ciężko coś napisać po rocznej przerwie.
~~~
Przemierzając nerwowo opustoszałe obrzeża miasta zaczynałem wątpić we własną orientację w terenie. Musiałem liczyć na siebie, wiedząc że przecież nie mogłem zadzwonić do Jake'a po tym, jak niż stąd ni z owąd niby uprzejmie wyprosił mnie z kawiarni, tłumacząc się koniecznością rozmowy w cztery oczy z Jess'em. Trzymając się resztek nadziei wyciągnąłem z kieszeni telefon sprawdzając, czy nie ma na liście kontaktów potencjonalnego bohatera. A, B, C, D, E, F, Gerard, H... Może... W końcu nadal do niego nie oddzwoniłem, to chyba odpowiednia pora. Z sercem na ramieniu nacisnąłem zieloną słuchawkę wsłuchując się w pierwsze sygnały.
- Halooooo? - usłyszałem nieprzytomny głos Gerarda.
- Gerard? Czy ty śpisz? - spytałem nie dowierzając.
- Tak? Frankie, czemu dzwonisz do mnie w niedzielę rano?
- Rano? Jest 14. - odpowiedziałem upewniając się i sprawdzając godzinę. - Dobra, nieważne, Gerard? Mógłbym cię o coś prosić? Jestem na jakimś zadupiu, nie wiem jak stąd wrócić... - dodałem najbardziej uroczym głosem na jaki było mnie stać.
Po przeczytaniu z tabliczki adresu i przekazaniu go chłopakowi byłem zmuszony czekać na niego jakieś 10 minut. Po tym czasie, tuż przed moim nosem, z piskiem opon zaparkowało czarne Porsche, nie znam się, ale wyglądało ładnie i raczej drogo.
- Dzień dobry, księżniczko - przywitał się Gerard przybierając niesamowicie rozbrajający wyraz twarzy i pokazując swoje nieskazitelnie białe ząbki.
- Czemu to ja jestem księżniczką? - zapytałem udając obrażonego i krzyżując ręce na piersiach.
- Bo to ja cię właśnie ratuję - spostrzegł trafnie uchylając mi drzwi swojej karocy.
Przez jakiś czas jechaliśmy w ciszy, co było mi dosyć na rękę, mogłem spokojnie przyjrzeć się Way'owi, nie to co wtedy, pod sporym wpływem alkoholu, w nocy, na jakiejś imprezie. Z czystym sumieniem stwierdziłem, że jest idealny. Oczywiście biorąc pod uwagę tylko zewnętrzną prezencję, był w stu procentach dopracowany. Czarne włosy do ramion, szmaragdowe oczy, wąskie usta i widoczne spod drużynowej kurtki mięśnie tworzyły perfekcyjną całość. Nie dziwiłem się tym wszystkim cheerliderkom, przystojny skurwiel.
- Królewiczu, gdzie ty jedziesz, przepraszam? - zauważyłem, że powoli oddalaliśmy się od celu. - Minęliśmy mój dom
- O, naprawdę? Nie sądzę, że to przypadek, po prostu teraz musisz iść ze mną na kawę - cwaniak od siedmiu boleści się znalazł. Z drugiej strony, skoro Jake może, to czemu ja nie?
- Nie lubię kawy, ale możesz mi soczek kupić - odpowiedziałem, szczerząc zęby w uśmiechu od ucha, do ucha.
***
Starając się zachowywać jak najciszej przemierzałem hotelowy korytarz, próbując sobie przypomnieć, który to tak właściwie był pokój. Kiedy go już znalazłem, uchyliłem drzwi i trochę zbyt impulsywnie nimi trzasnąłem. Kurwa.
- Gdzie byłeś? - usłyszałem od progu.
– Nieważne
- Czy ty sobie do chuja pana żarty robisz?! - Jake w mgnieniu oka znalazł się przy mnie ze spojrzeniem wyrażającym chęć mordu.
- Możesz się na mnie nie wydzierać? Nie zrobiłem nic złego, nie jestem twoją własnością. Wyjebałeś mnie z tej kawiarni i jeszcze masz czelność pytać gdzie byłem. Black uniósł rękę, jakby zamierzał mnie uderzyć, jednak zatrzymał ją na chwilę powietrzu, jakby dopiero dotarło do niego, co się właśnie dzieje.
- No uderz - powiedziałem, czując powoli wypływające z oczu łzy - Uderz, kurwa! - dodałem nieco mniej spokojnie, wybiegając z pokoju, nie wiedząc co ze sobą zrobić.
Nie potrafiłem opanować targającej mną histerii. Wiedziałem, że przyjazd Jessy'ego nie wróży niczego dobrego. Historia się powtarza. Wyciągnąłem z kieszeni telefon, wchodząc w spis połączeń i wybierając odpowiedni numer.
- Gerard?
Gerard dobra rada, widzę XDDDDDD Już on go pocieszy :3
OdpowiedzUsuń